czwartek, 17 marca 2016

Rozdział 1


Podobno picie trunków innych niż wino nie przystoi kobiecie. A co dopiero mówić o wychylaniu kufla za kuflem piwa lub wlewaniu w siebie wódki prosto z butelki, do momentu, w którym człowiek ledwo jest w stanie ustać na nogach. Niewiasta, która dopuszcza się takich rzeczy naraża się na pełne pogardy spojrzenia oraz kąśliwe uwagi, rzucane przez istoty obu płci i wszystkich ras, niezależnie od ich pochodzenia czy statusu społecznego. Po prostu, kobieta musiała być trzeźwa i tyle. Co poradzić. Dlatego Arisha coraz częściej upijała się już nie jako ona, tylko on.

Udawanie mężczyzny nie było dla niej specjalnie trudne. Odkąd uciekła z domu i zmuszona była radzić sobie sama coraz częściej zdarzało jej się nie dojadać oraz wdawać w bójki z wszelkimi nieprzyjemnymi typami. Schudła, nabrała mięśni, a niezbyt duży biust dało się bez problemu ukryć pod luźną, skórzaną kurtką. Twarz, którą coraz częściej zdobiły siniaki zdobyte w wyniku karczemnych bitew również wychudła i mogła należeć równie dobrze do kobiety, jak i do młodzieńca o delikatnej urodzie. Zresztą, kto w zadymionych, portowych tawernach zwróciłby uwagę akurat na to. Wystarczyło ubrać luźne, męskie spodnie, ciężkie buty, zbyt dużą koszulę... i można było z czystym sumieniem oddawać się radosnemu piciu. Jedynym minusem było tylko to, że przed biciem mężczyzny nikt nie miał oporów, tak więc znacznie łatwiej było zarobić cios w nos, nawet za krzywe spojrzenie. Ale panna Vanderrie lubiła się bić, więc ochoczo wdawała się we wszelakie karczmienne bijatyki, niejednokrotnie spuszczając panom potężny łomot.

Jednak tego wieczoru postanowiła być kobietą. Założyła jedyną, posiadaną przez siebie sukienkę – sięgającą połowy uda, prostą, na cienkich ramiączkach. Uszyta z czarnego płótna, sprawiała że jej i tak szczupłe ciało wyglądało jeszcze bardziej chudo niż zwykle. Głęboki dekolt eksponował biust, a szczególnie różę wytatuowaną u góry lewej piersi. Na nogi wciągnęła ulubione, ciężkie, wiązane buty. Włosy rozpuściła, przeczesała kościanym grzebykiem, wtarła w nie nieco ulubionego olejku o zapachu tulipanów. Wydała na nie kiedyś majątek, ale cóż miała poradzić na to, że nie mogła się oprzeć aromatowi ulubionych kwiatów.

Tulipany kojarzyły jej się z domem. Z pełnym kwiatów ogródkiem przy dworze ojca, wiosną rozkwitającym tysiącem kolorów, wszystkimi odcieniami czerwieni, żółci, fioletu. Wąską, żwirową dróżkę pomiędzy klombami, miękką trawę, jasne kamienie i szum strumyka, przepływającego prosto przez ogród. Ławeczkę, na której siadała słuchając śpiewu kwiatów i szkicując coś węgielkiem w notesie, który dostała od taty na piąte urodziny. A potem w ich idealnym życiu pojawiła się ta wiedźma.

I zniszczyła wszystkie tulipany.

Pojedyncza łza spłynęła mimo woli po policzku dziewczyny. Pamiętała doskonale widok sterczących jak kikuty łodyżek, podeptanych liści, smutnych, martwych kwiatków. Razem z roślinkami umarła wtedy tamta Ari, delikatna, niewinna dziewczynka, mająca wszystko czego dusza zapragnie. Owszem, wiedźma już wcześniej robiła wszystko, aby ją psychicznie zniszczyć. Ale dopiero wtedy się udało. Dzień po piętnastych urodzinach.

Przymknęła oczy, starając się wyrzucić wspomnienia z pamięci, po czym otworzyła je, aby znowu spojrzeć w lustro. Wyglądała już prawie idealnie. Jeszcze tylko lekkie podkreślenie oczu czarnym węgielkiem... I mogła ruszać do karczmy.

Było ciepło, wręcz gorąco. Mimo, że słońce chyliło się ku zachodowi, z nieba nadal sączył się nieznośny żar, tym gorszy, że nawet wiatr nie miał chyba ochoty wiać. Powietrze było nieznośne, letni zaduch mieszał się z zapachem pomyj, wylewanych przez gospodynie przez otwarte szeroko okna prosto na bruk. Pod nogami, po nagrzanej, kamienistej drodze pałętały się zwierzaki i dzieci, pogrążone w jakiejś zabawie, polegającej na bezsensownej bieganinie. Karczmy kusiły zapachem piwa i przynajmniej namiastką chłodu, jaki dawały zimne mury. Ari weszła do jednej z tych mniejszych i niezbyt zatłoczonych o tej porze karczm.

Oberża „Pod Tłustym Wieprzkiem” była jednym z ulubionych miejsc niezbyt bogatych mieszczan. Oferowała całkiem przyzwoite piwo w cenach, za które w innym miejscu dostawało się najwyżej parszywe popłuczyny, niezdatne zupełnie do picia. Trudno było tu co prawda szukać alkoholi z wyższej półki, jak wina czy rumy, jednak nikt ze stałych bywalców się tym zbytnio nie przejmował. Braki w ofercie alkoholi rekompensowała znakomita i tania kuchnia, szczególnie bogaty wybór mięs, doskonałych na zagryzkę do każdego z dostępnych trunków. Choć to akurat interesowało dziewczynę w mniejszym stopniu. Ostatnio nie miała zbyt dużego apetytu – szczerze mówiąc, nie jadła praktycznie nic. Tylko piła. W różnych ilościach, ale prawie zawsze zbyt dużych.

Tym razem też miała w planach upicie się. W końcu była nie lada okazja – urodziny jej ukochanego taty.

Ari podeszła do szynkwasu, przysiadła na jednym ze stołków obok wcale niebrzydkiego, wysokiego blondyna i położyła na ladzie dwie monety. Uśmiechnęła się przyjaźnie do tęgiej oberżystki ubranej w nieco zbyt opiętą suknię i fartuch, zakładając jedną smukłą nóżkę na drugą, tak, aby sukienka podwinęła się odpowiednio wysoko, zwracając uwagę sąsiada na jej wdzięki.

- Piwo dwa razy, dla mnie i dla tego pana. - puściła oczko do mężczyzny, na co ten wyszczerzył do niej zęby w szerokim uśmiechu. Sądząc po rozbieganych oczach, sam nie wiedział na co patrzeć najpierw – odsłonięte zalotnie udo, niezbyt duże, ale kształtne piersi czy oczy.

- Dzięki, piękna! - blondyn uśmiechnął się szeroko do dziewczyny, eksponując rządek umiarkowanie białych, ale za to całkiem równych i przede wszystkim kompletnych zębów. - Czyżby jakaś konkretna okazja?

- Brak okazji. - Ari uśmiechnęła się ponownie ciepło do karczmarki, gdy przed nią i mężczyzną pojawiły się kufle. Upiła łyk spienionego napoju. Przyjemne, gorzkie zimno rozlało się po jej żołądku. Posłała zalotny uśmiech do nowego towarzysza. 

- Nie wyglądasz na tutejszą. Skąd jesteś? Jak się nazywasz? - mężczyzna przysunął się bliżej razem z krzesłem. Bił od niego dość mocny zapach potu i sporych ilości wypitego alkoholu.

- Jestem Raisa. Z Valliafire.

- Valliafire? Gdzie to jest?

- Dalej niż myślisz. - dziewczyna zaśmiała się. Nie miała pojęcia gdzie i czy w ogóle istnieje takie miejsce jak Valliafire. Kojarzyła je z książki, którą czytała w dzieciństwie. Jej rozmówca na szczęście nie wyglądał na szczególnie oczytanego, więc mogła bez większych obaw użyć właśnie tej nazwy. - A ty? Nazywasz się jakoś?

- Mów mi Drake.

- Miło mi, Drake. - puściła mu zalotnie oczko. Wydawał się być wniebowzięty.

- Jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek w życiu widziałem...

Dwa i pół kufla później dłoń Drake'a znajdowała się na talii Ari, a jego twarz w niebezpiecznie bliskiej odległości od jej twarzy. Patrzył jej w oczy, miał zamglony wzrok i coraz większe problemy z zachowaniem równowagi, co wskazywało na to, że już wcześniej musiał spożyć znaczne ilości alkoholu. Dziewczyna nie była zresztą w lepszym stanie.

- Raiso... - wybełkotał, wydając z siebie przy tym nieznośnie dużą ilość oparów alkoholowych. Mówił jednak całkiem wyraźnie, co jak na ten stan było niezłym wyczynem. - Czy ja ci się... khem... podobam? Czy chciałabyś... czy chciałabyś zostać moją kobietą?

A więc zaczęły się już "te" tematy. Ari roześmiała się. Spotkała na swej drodze już zbyt wielu mężczyzn tego typu, żeby jeden kolejny miał zrobić na niej wrażenie. Kilka piw w karczmie i już - wspólne planowanie przyszłości. Przyszła tutaj tylko aby upić się w jakimkolwiek towarzystwie, a nie w celu znalezienia drugiej połówki. Dlatego zdecydowała się nawet nie odpowiadać. Zamiast tego dopiła swoje piwo, co poskutkowało mocnym szumem w głowie i mdłościami. Mężczyzna przyjrzał jej się, na tyle uważnie, na ile pozwalał jego stan.

- Odpowiedz. - złapał ją za ramiona i zacisnął dłonie nieco za mocno. Potrząsnął drobnym ciałem. - Chcesz być moja, czy nie?

- Na mnie... Na mnie już chyba pora. - ostrożnie odsunęła się od mężczyzny, wyswabadzając się z uchwytu. Ten ostatni łyk to był kiepski pomysł - czuła się teraz wyjątkowo źle.

- Nigdzie nie pójdziesz! Zostaniesz tutaj ze mną! - mężczyzna ponownie wyciągnął ręce, aby chwycić Ari za ramiona. Ta odepchnęła go lekko, i korzystając z tego, że to wystarczyło aby pozbawić mocno pijanego faceta równowagi, wstała chwiejnie ze stołka, ruszając w kierunku wyjścia. Ludzie nie patrzyli w ich stronę, zajęci swoimi sprawami, karczmarka zniknęła po coś na zapleczu.

Zerknęła jeszcze raz w stronę mężczyzny. Ten, odzyskawszy równowagę, właśnie również podnosił się ze swojego stolika. To oznaczało, że trzeba jak najszybciej się oddalić. Przyspieszyła kroku na tyle, na ile mogła...

- Wracaj tu, suko! - usłyszała za swoimi plecami. I w porę się obejrzała.

W jej stronę leciał masywny, ciężki kufel... W ostatniej chwili zrobiła niezbyt zgrabny unik, pozwalając ciężkiemu naczyniu przelecieć nad nią i zatrzymać się na kimś zupełnie innym.

Instynkt samozachowawczy podpowiedział jedno - trzeba stąd jak najszybciej uciekać. Pośpiesznie udała się do drzwi, prowadzących do wyjścia z budynku. Już tylko parę stopni dzieliło ją od pustej ulicy, a potem bezpiecznego domu, łóżka i...


Nawet nie zauważyła kiedy ziemia usunęła jej się spod nóg. Potem już tylko przejmujący ból w lewej nodze, ciemność przed oczami, ledwo słyszalny męski głos. I cisza.  


No... Tym razem trochę więcej. I takiej objętości postaram się trzymać. Byłam z tego tekstu bardziej zadowolona świeżo po napisaniu niż teraz, ale wolę dodać zanim wpadnę w pułapkę kasowania i pisania od nowa, jak mam w tej chwili z innymi (w zasadzie ważniejszymi) rzeczami. I tak już go przepisywałam. Poza tym, raczej nie będę nic wrzucać w święta ani w okresie poświątecznym - więc małe przesunięcie z soboty na czwartek chyba nie jest aż taką złą decyzją. 
To na koniec - dziękuję z góry każdemu kto zajrzy, przeczyta i zostawi komentarz. Każdemu cichemu czytelnikowi też. Pozdrawiam was ciepło!


sobota, 12 marca 2016

Prolog

Chłodny, orzeźwiający wiatr targał jasnymi włosami dziewczyny, która zgięta w siodle wtulała twarz w koński kark, pokryty krótką, białą sierścią. Zwierzę parskało, nie zwalniało jednak galopu, przyzwyczajone do szybkiego tempa, niosło swojego jeźdźca wąską, niezbyt uczęszczaną drogą, prowadzącą przez gęsty las, skąpany w nocnym mroku. Szyszki trzaskały pod podkutymi kopytami, a iglaste gałązki smagały ciało, zostawiając czerwone ślady i igły wbite w ubrania.
- Szybciej, Błysk! Szybciej!
Koń posłusznie zaczął gnać z jeszcze większą prędkością. Nocą las nie jest szczególnie bezpieczny, dlatego dziewczynie zależało na tym, aby opuścić go jak najszybciej, tym bardziej, że z oddali zaczęło dochodzić jej uszu wycie wilków. Miała przy sobie tylko krótki mieczyk podebrany z ojcowskiej kolekcji, który raczej nieszczególnie nadawał się do walki z całą watahą zwierząt, szczególnie przy jej znikomych umiejętnościach bojowych. Skrócona na wysokości kolan, aby nie utrudniała jazdy, lekka sukienka również nie stanowiła dobrej ochrony przed ugryzieniami wilków.
Jakaż była jej ulga, gdy drzewa zaczęły się przerzedzać, a pomiędzy nimi przyzwyczajone do mroku oczy mogły dostrzec krótką trawę po obu stronach żwirowej drogi, przy której stał spory budynek z kamienia i drewna. Karczma! Im bliżej była, tym wyraźniej dało się wyczuć zapach pieczonego mięsa oraz usłyszeć śpiewy rozbawionych gości. Zmęczony konik stopniowo zwalniał tempo biegu, wreszcie podszedł do oświetlonej pochodnią frontowej ściany budynku i zaczął spokojnie skubać zieloną trawę. Dziewczyna zsiadła z wierzchowca, poprawiła przewieszoną przez ramię torbę, w której miała najpotrzebniejsze rzeczy i oddychając ciężko ze zmęczenia weszła do środka przybytku, mijając śpiącego na ławce wykidajłę, który najwyraźniej nie miał najmniejszego zamiaru się obudzić.
Gdy przekroczyła próg, jej oczom ukazało się skąpane w ciepłym świetle kominka wnętrze, gęsto zastawione solidnymi ławami z sosnowego drewna, przy których siedzieli goście – cały przekrój społeczny, od stukających się kuflami brodatych mężczyzn po dwie dumne elfki, które powoli sączyły w kąciku wino z wysokich kieliszków. Zapach alkoholu mieszał się z wonią dymu z kominka i aromatami, jakie rozsiewały potrawy, stawiane przez roześmiane dziewczęta na stołach – przygotowywana na przeróżne sposoby dziczyzna w tłustych sosach, kuropatwy, gęsi i smażone ryby, świeży chleb, gęste, warzywne zupy, orientalne przyprawy... Cała ta mieszanka sprawiała, że ślina sama napływała do ust, a z brzucha dochodziło burczenie.
Zajęci śpiewem i rozmowami ludzie nie zwrócili najmniejszej uwagi na dziewczynę, gdy ta podeszła do szynkwasu, za którym oberżysta szorował zawzięcie kufle. Wysoki, barczysty mężczyzna, z poprzetykanymi siwizną wąsami popatrzył na szczupłą istotkę naprzeciwko niego. Miała roztrzepane, jasne włosy, fiołkowe oczy o zmęczonym spojrzeniu i pełno drobnych zadrapań na twarzy, rękach i dekolcie. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniała jeszcze podarta i pobrudzona jasna sukienka, którą miała na sobie. Panienka zdecydowanie nie wyglądała na bogatą. Jak wielkie zatem było zdziwienie karczmarza, gdy wyjęła z torby ciężką od pieniędzy sakiewkę, odliczyła odpowiednią sumę i położyła monety na ladzie z cichym brzękiem.
- Chciałam wynająć pokój na jedną noc. - oznajmiła z uprzejmym uśmiechem. Miała przyjemny, melodyjny głos. - I zamówić coś do jedzenia. Może być pieczona kuropatwa.
To była jej pierwsza samodzielna noc poza dworem. Nie mogła zatem być głodna ani niewyspana. Tym bardziej, że czekała ją jeszcze długa droga. Co prawda nie wiedziała jeszcze jak bardzo, ale wiedziała jedno – musiała wyjechać. Najlepiej jak najdalej stąd.