Podobno picie trunków innych niż wino nie przystoi kobiecie. A co
dopiero mówić o wychylaniu kufla za kuflem piwa lub wlewaniu w
siebie wódki prosto z butelki, do momentu, w którym człowiek ledwo
jest w stanie ustać na nogach. Niewiasta, która dopuszcza się
takich rzeczy naraża się na pełne pogardy spojrzenia oraz kąśliwe
uwagi, rzucane przez istoty obu płci i wszystkich ras, niezależnie
od ich pochodzenia czy statusu społecznego. Po prostu, kobieta
musiała być trzeźwa i tyle. Co poradzić. Dlatego Arisha coraz
częściej upijała się już nie jako ona, tylko on.
Udawanie mężczyzny nie było dla niej specjalnie trudne. Odkąd
uciekła z domu i zmuszona była radzić sobie sama coraz częściej
zdarzało jej się nie dojadać oraz wdawać w bójki z wszelkimi
nieprzyjemnymi typami. Schudła, nabrała mięśni, a niezbyt duży
biust dało się bez problemu ukryć pod luźną, skórzaną kurtką.
Twarz, którą coraz częściej zdobiły siniaki zdobyte w wyniku
karczemnych bitew również wychudła i mogła należeć równie
dobrze do kobiety, jak i do młodzieńca o delikatnej urodzie.
Zresztą, kto w zadymionych, portowych tawernach zwróciłby uwagę
akurat na to. Wystarczyło ubrać luźne, męskie spodnie, ciężkie
buty, zbyt dużą koszulę... i można było z czystym sumieniem
oddawać się radosnemu piciu. Jedynym minusem było tylko to, że
przed biciem mężczyzny nikt nie miał oporów, tak więc znacznie
łatwiej było zarobić cios w nos, nawet za krzywe spojrzenie. Ale
panna Vanderrie lubiła się bić, więc ochoczo wdawała się we
wszelakie karczmienne bijatyki, niejednokrotnie spuszczając panom
potężny łomot.
Jednak tego wieczoru postanowiła być kobietą. Założyła jedyną,
posiadaną przez siebie sukienkę – sięgającą połowy uda,
prostą, na cienkich ramiączkach. Uszyta z czarnego płótna,
sprawiała że jej i tak szczupłe ciało wyglądało jeszcze
bardziej chudo niż zwykle. Głęboki dekolt eksponował biust, a
szczególnie różę wytatuowaną u góry lewej piersi. Na nogi
wciągnęła ulubione, ciężkie, wiązane buty. Włosy rozpuściła,
przeczesała kościanym grzebykiem, wtarła w nie nieco ulubionego
olejku o zapachu tulipanów. Wydała na nie kiedyś majątek, ale cóż
miała poradzić na to, że nie mogła się oprzeć aromatowi
ulubionych kwiatów.
Tulipany kojarzyły jej się z domem. Z pełnym kwiatów ogródkiem
przy dworze ojca, wiosną rozkwitającym tysiącem kolorów,
wszystkimi odcieniami czerwieni, żółci, fioletu. Wąską, żwirową
dróżkę pomiędzy klombami, miękką trawę, jasne kamienie i szum
strumyka, przepływającego prosto przez ogród. Ławeczkę, na
której siadała słuchając śpiewu kwiatów i szkicując coś
węgielkiem w notesie, który dostała od taty na piąte urodziny. A
potem w ich idealnym życiu pojawiła się ta wiedźma.
I zniszczyła wszystkie tulipany.
Pojedyncza łza spłynęła mimo woli po policzku dziewczyny.
Pamiętała doskonale widok sterczących jak kikuty łodyżek,
podeptanych liści, smutnych, martwych kwiatków. Razem z roślinkami
umarła wtedy tamta Ari, delikatna, niewinna dziewczynka, mająca
wszystko czego dusza zapragnie. Owszem, wiedźma już wcześniej
robiła wszystko, aby ją psychicznie zniszczyć. Ale dopiero wtedy
się udało. Dzień po piętnastych urodzinach.
Przymknęła oczy, starając się wyrzucić wspomnienia z pamięci,
po czym otworzyła je, aby znowu spojrzeć w lustro. Wyglądała już
prawie idealnie. Jeszcze tylko lekkie podkreślenie oczu czarnym
węgielkiem... I mogła ruszać do karczmy.
Było ciepło, wręcz gorąco. Mimo, że słońce chyliło się ku
zachodowi, z nieba nadal sączył się nieznośny żar, tym gorszy,
że nawet wiatr nie miał chyba ochoty wiać. Powietrze było
nieznośne, letni zaduch mieszał się z zapachem pomyj, wylewanych
przez gospodynie przez otwarte szeroko okna prosto na bruk. Pod
nogami, po nagrzanej, kamienistej drodze pałętały się zwierzaki i
dzieci, pogrążone w jakiejś zabawie, polegającej na bezsensownej
bieganinie. Karczmy kusiły zapachem piwa i przynajmniej namiastką
chłodu, jaki dawały zimne mury. Ari weszła do jednej z tych
mniejszych i niezbyt zatłoczonych o tej porze karczm.
Oberża „Pod Tłustym Wieprzkiem” była jednym z ulubionych miejsc
niezbyt bogatych mieszczan. Oferowała całkiem przyzwoite piwo w
cenach, za które w innym miejscu dostawało się najwyżej parszywe
popłuczyny, niezdatne zupełnie do picia. Trudno było tu co prawda
szukać alkoholi z wyższej półki, jak wina czy rumy, jednak nikt
ze stałych bywalców się tym zbytnio nie przejmował. Braki w
ofercie alkoholi rekompensowała znakomita i tania kuchnia,
szczególnie bogaty wybór mięs, doskonałych na zagryzkę do
każdego z dostępnych trunków. Choć to akurat interesowało
dziewczynę w mniejszym stopniu. Ostatnio nie miała zbyt dużego
apetytu – szczerze mówiąc, nie jadła praktycznie nic. Tylko
piła. W różnych ilościach, ale prawie zawsze zbyt dużych.
Tym razem też miała w planach upicie się. W końcu była nie lada
okazja – urodziny jej ukochanego taty.
Ari podeszła do szynkwasu, przysiadła na jednym ze stołków obok
wcale niebrzydkiego, wysokiego blondyna i położyła na ladzie dwie
monety. Uśmiechnęła się przyjaźnie do tęgiej oberżystki
ubranej w nieco zbyt opiętą suknię i fartuch, zakładając jedną
smukłą nóżkę na drugą, tak, aby sukienka podwinęła się
odpowiednio wysoko, zwracając uwagę sąsiada na jej wdzięki.
- Piwo dwa razy, dla mnie i dla tego pana. - puściła oczko do
mężczyzny, na co ten wyszczerzył do niej zęby w szerokim
uśmiechu. Sądząc po rozbieganych oczach, sam nie wiedział na co
patrzeć najpierw – odsłonięte zalotnie udo, niezbyt duże, ale
kształtne piersi czy oczy.
- Dzięki, piękna! - blondyn uśmiechnął się szeroko do
dziewczyny, eksponując rządek umiarkowanie białych, ale za to
całkiem równych i przede wszystkim kompletnych zębów. - Czyżby
jakaś konkretna okazja?
- Brak okazji. - Ari uśmiechnęła się ponownie ciepło do
karczmarki, gdy przed nią i mężczyzną pojawiły się kufle. Upiła
łyk spienionego napoju. Przyjemne, gorzkie zimno rozlało się po
jej żołądku. Posłała zalotny uśmiech do nowego towarzysza.
- Nie wyglądasz na tutejszą. Skąd jesteś? Jak się nazywasz? -
mężczyzna przysunął się bliżej razem z krzesłem. Bił od niego
dość mocny zapach potu i sporych ilości wypitego alkoholu.
- Jestem Raisa. Z Valliafire.
- Valliafire? Gdzie to jest?
- Dalej niż myślisz. - dziewczyna zaśmiała się. Nie miała
pojęcia gdzie i czy w ogóle istnieje takie miejsce jak Valliafire.
Kojarzyła je z książki, którą czytała w dzieciństwie. Jej
rozmówca na szczęście nie wyglądał na szczególnie oczytanego,
więc mogła bez większych obaw użyć właśnie tej nazwy. - A ty?
Nazywasz się jakoś?
- Mów mi Drake.
- Miło mi, Drake. - puściła mu zalotnie oczko. Wydawał się być
wniebowzięty.
- Jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek w życiu
widziałem...
Dwa i pół kufla później dłoń Drake'a znajdowała się na talii
Ari, a jego twarz w niebezpiecznie bliskiej odległości od jej
twarzy. Patrzył jej w oczy, miał zamglony wzrok i coraz większe
problemy z zachowaniem równowagi, co wskazywało na to, że już
wcześniej musiał spożyć znaczne ilości alkoholu. Dziewczyna nie
była zresztą w lepszym stanie.
- Raiso... - wybełkotał, wydając z siebie przy tym nieznośnie
dużą ilość oparów alkoholowych. Mówił jednak całkiem
wyraźnie, co jak na ten stan było niezłym wyczynem. - Czy ja ci
się... khem... podobam? Czy chciałabyś... czy chciałabyś zostać
moją kobietą?
A więc zaczęły się już "te" tematy. Ari roześmiała
się. Spotkała na swej drodze już zbyt wielu mężczyzn tego typu,
żeby jeden kolejny miał zrobić na niej wrażenie. Kilka piw w karczmie i już - wspólne planowanie przyszłości. Przyszła tutaj tylko aby upić się w jakimkolwiek towarzystwie, a nie w celu znalezienia drugiej połówki. Dlatego zdecydowała się nawet nie odpowiadać. Zamiast tego dopiła
swoje piwo, co poskutkowało mocnym szumem w głowie i mdłościami.
Mężczyzna przyjrzał jej się, na tyle uważnie, na ile pozwalał
jego stan.
- Odpowiedz. - złapał ją za ramiona i zacisnął dłonie nieco za
mocno. Potrząsnął drobnym ciałem. - Chcesz być moja, czy nie?
- Na mnie... Na mnie już chyba pora. - ostrożnie odsunęła się
od mężczyzny, wyswabadzając się z uchwytu. Ten ostatni łyk to
był kiepski pomysł - czuła się teraz wyjątkowo źle.
- Nigdzie nie pójdziesz! Zostaniesz tutaj ze mną! - mężczyzna
ponownie wyciągnął ręce, aby chwycić Ari za ramiona. Ta
odepchnęła go lekko, i korzystając z tego, że to wystarczyło aby
pozbawić mocno pijanego faceta równowagi, wstała chwiejnie ze
stołka, ruszając w kierunku wyjścia. Ludzie nie patrzyli w ich
stronę, zajęci swoimi sprawami, karczmarka zniknęła po coś na
zapleczu.
Zerknęła jeszcze raz w stronę mężczyzny. Ten, odzyskawszy
równowagę, właśnie również podnosił się ze swojego stolika.
To oznaczało, że trzeba jak najszybciej się oddalić.
Przyspieszyła kroku na tyle, na ile mogła...
- Wracaj tu, suko! - usłyszała za swoimi plecami. I w porę się
obejrzała.
W jej stronę leciał masywny, ciężki kufel... W ostatniej chwili
zrobiła niezbyt zgrabny unik, pozwalając ciężkiemu naczyniu
przelecieć nad nią i zatrzymać się na kimś zupełnie innym.
Instynkt samozachowawczy podpowiedział jedno - trzeba stąd jak
najszybciej uciekać. Pośpiesznie udała się do drzwi, prowadzących
do wyjścia z budynku. Już tylko parę stopni dzieliło ją od
pustej ulicy, a potem bezpiecznego domu, łóżka i...
Nawet nie zauważyła kiedy ziemia usunęła jej się spod nóg.
Potem już tylko przejmujący ból w lewej nodze, ciemność przed
oczami, ledwo słyszalny męski głos. I cisza.
No... Tym razem trochę więcej. I takiej objętości postaram się trzymać. Byłam z tego tekstu bardziej zadowolona świeżo po napisaniu niż teraz, ale wolę dodać zanim wpadnę w pułapkę kasowania i pisania od nowa, jak mam w tej chwili z innymi (w zasadzie ważniejszymi) rzeczami. I tak już go przepisywałam. Poza tym, raczej nie będę nic wrzucać w święta ani w okresie poświątecznym - więc małe przesunięcie z soboty na czwartek chyba nie jest aż taką złą decyzją.
To na koniec - dziękuję z góry każdemu kto zajrzy, przeczyta i zostawi komentarz. Każdemu cichemu czytelnikowi też. Pozdrawiam was ciepło!
No... Tym razem trochę więcej. I takiej objętości postaram się trzymać. Byłam z tego tekstu bardziej zadowolona świeżo po napisaniu niż teraz, ale wolę dodać zanim wpadnę w pułapkę kasowania i pisania od nowa, jak mam w tej chwili z innymi (w zasadzie ważniejszymi) rzeczami. I tak już go przepisywałam. Poza tym, raczej nie będę nic wrzucać w święta ani w okresie poświątecznym - więc małe przesunięcie z soboty na czwartek chyba nie jest aż taką złą decyzją.
To na koniec - dziękuję z góry każdemu kto zajrzy, przeczyta i zostawi komentarz. Każdemu cichemu czytelnikowi też. Pozdrawiam was ciepło!